"A nas jeszcze nie zdążyli wywieźć do Rosji, a dużo oni wywieźli w 39. roku do tej Rosji. I ja nigdy nie zapomnę, familia jego była Tur, taki był bogaty i mówił: ‒ mnie wystarczy wszystkiego dla moich dzieci, wnuków i prawnuków i praprawnuków. A tutaj przyszło, że nie stało jemu jednemu, przyszli i wywieźli do Rosji." [Horodeczna, pow. nowogródzki, lata 1939-1941]
"Zapisane byli do Polski, ale ojciec przemyślał: ‒ nie, nie pojadę. Dlatego, że on był w Germanii, a to posyłali na niemieckie tereny. I mówił: ‒ przyjdzie czas, że jeszcze stąd będą wypędzać. I mówi: ‒ nie pojadę! ‒ Nie pojedziem nigdzie, będziem na swoim – mówił – rób pilno, i będzie tutaj Wilno!"
"Bo kiedyś, przy Polsce, my nie kupowali chleba, my sami piekli chleb. To mama robiła, jak napiecze bułek, to na cały tydzień. I ja nigdy nie zapomnę, to było u nas już po 39. roku, kiedy byli w naszej zagrodzie Niemcy, a to przy Niemcach było, to matka nosiła im i dawała zawsze co pojeść, bo oni głodni (…). I matka ni razu nie puściła, żeby komu nie dała kawałek chleba. A słoniny i chleba u nas wystarczało. I pamiętam, chleba już mało było, i on przyszedł, a mniejsze [dziecko] mówi: ‒ a cóż my oddali chleb, a co my jeść będziemy? ‒ Dzieci, do jutra nam wystarczy, jutro napiekę dużo znów, a ten człowiek głodny i trzeba dać mu."
"Ślub w kościele brali, to nam jeszcze ksiądz Kołosowski dawał. A wtenczas nie można było ślubu brać, nie pozwalali. No i my raniutko, o ósmej godzinie, żeby jeszcze mało kto widział. Była taka bryczka, jednego pana znajomego, i on przywiózł nas, wzięli kilka osób, świadków, jak to mówią. No i przyjechali ślub brać i potem z powrotem."
"Bo to nie zależy od człowieka, kto dobry, kto gorszy, bywa Niemiec dobry, Ruski dobry, czy zły. I był Niemiec dla nas… trzy lata, taka rodzina, a oni nawet postawki z nas nie wzięli. I trzy lata przechodzą, i nigdy nie zapomnę, ojciec mówi: ‒ cóż będzie, jak za trzy lata przyjdzie nam się opłacić? Ale wybuchła wojna i już nic nie płacili. To my przy Niemcach, żyli wszystko, dostatkiem było, dlatego nie brali z nas. Ojciec pracował po swojemu i tak my żyli (…) Trzy lata z nas podatków nie brali za to, że duża rodzina."
"Jak sama wojna wybuchła, na pamięć mnie zostało się… do Nowogródka ze szkoły trzeba było przyjść na zbiórkę, my już kończyli szkołę, no ale na zbiórkę trzeba było przyjść. I ojciec mnie, nigdy nie zapomnę, nie puszczał: ‒ wojna, czemuż ty pójdziesz? ‒ Ale nam powiedzieli, ja powinnam pójść… I nie posłuchała i poszła do tej szkoły. Przybiegła w szkołę… gdzie… nikogo nie ma, cicho… i tam kto powiedział mnie: ‒ czegoś ty? Nikogo nie ma, wojna zaczęła się. I z powrotem do domu. A tam jak farny kościół, to ja po tej ulicy idę i już nie mogę przejść, obozy, Bożesz mój, tom leciała…" [Nowogródek, rok 1941]
Ur. 19 marca 1929 we wsi Brecianka koło Nowogródka. Miała dziewięcioro rodzeństwa. Ojciec Józefy Goroszewicz był kowalem; z pomocą kilku czeladników prowadził kuźnię. W Breciance Józefa Goroszewicz skończyła trzy klasy polskiej szkoły powszechnej, do czwartej klasy chodziła w miejscowości Horodeczna koło Nowogródka, gdzie cała rodzina przeprowadziła się w 1938 roku. Naukę kontynuowała w czasie wojny w Nowogródku - chodziła najpierw do szkoły sowieckiej, potem do niemieckiej, a po 1944 roku - znowu do sowieckiej. Następnie ukończyła dwuletnie technikum medyczne i rozpoczęła pracę w szpitalu w Nieświeżu, gdzie poznała swojego przyszłego męża. Obecnie mieszka w Nieświeżu.
Hrdinové 20. století odcházejí. Nesmíme zapomenout. Dokumentujeme a vyprávíme jejich příběhy. Záleží vám na odkazu minulých generací, na občanských postojích, demokracii a vzdělávání? Pomozte nám!