Ingetraut Tabaka

* 1929

  • "Musieliśmy na dworcu w Wałbrzychu, na Podgórzu. Mama mnie zabrała od tego gospodarza po czym zachorowałam. Pracowałam, ale miałam rozmaite boleści. Bo w ogóle się zaczynały takie kobiece rzeczy. No i bała się o rozwój mój. Poszła do urzędu, bo ja chciałam zostać pielęgniarką środowiskową, na wioski jakieś by się szło. Pielęgniarka musiała wszystko umieć, i doić, i jak gospodyni chora, musiała zastępować gospodynię. Albo mogłam zostać przedszkolanką, to też trzeba przejść wszystkie, nawet w szpitalu, wszystko, wszystko trzeba było przejść, żeby zostać taką pielęgniarką. Później można było wybrać, co się chciało, czy zostać na wiosce, czy iść do ochronki, czy do przedszkola, bo tam mniejsze dzieci, albo do szpitala, być pielęgniarką. To można było sobie później wybrać, ale trzeba było dwa lata najpierw u tego gospodarza być, nie. Na dworcu pracowałam z Czerwonego Krzyża dla matek i dzieci w takim tym, od kwietnia do maja, bo w maju już, tego. Ja przyszłam, wszystko tak cicho, takie tego, takie dziwne. Takie coś nienormalnego było. No i nasza, co to ja miałam, niecałe 18 lat, to co to było? I ta, co to wszystko prowadziła, mówiła „wiesz co, ty idź do domu i siedź w domu, bo nie słyszeliście w radiu, że Rosjanie już blisko, że tego, ty lepiej siedź w domu albo może rodzice chcą”. Bo dużo się wybierało w stronę Czech, bo szli na zachód. te ludzie wszystkie wrócili za dwa tygodnie, dzieci chore i co one przeszli. Niektóre w ogóle już nie wrócili, nie wiem, co się z nimi stało. Pamiętam tylko tyle. Ja przyszłam do domu. Dlaczego, co się stało, gdzie te Rosjanie? I wyszłam na ulicę i widzę, że wojsko idzie niemieckie. Wojsko maszeruje w takim szeregu dosyć szerokim, nie we trójki a na koniu jechał oficer. Szli, stanęli a za nimi kobiety z wózkami, starsze ludzie też na wózkach, z wózkami dziecięcymi, z dziećmi ale też i starsze ludzie, co tam mieli takie ręczne wózki, co to kiedyś były. I te stanął i mówi, żeby ludzie się zbierali, żeby się dołączyli, bo Rosjanie wejdą i trzeba iść w stronę Czech, żeby dostać się na zachód. więc ja poleciałam do domu i mówię. Tata też był w domu i mówię „mama, trzeba siętego, bo ten oficer mówił, żeby iść z nimi”. A mama mówi, że nigdzie nie idziemy, zostaniemy w domu, a głowy już nam nie będą urywać. No ale zaczęli później strzelać, te granaty po drugiej stronie, to żeśmy się schowali do piwnicy, ale nic nie było, to dwa razy to było wszystko. Uszkodzony były w tych barakach dachy po drugiej stronie ulicy. No i weszliśmy do góry, do mieszkania i ja, mieszkaliśmy na drugi piętrze, to można było, jak się przez okno patrzało, ulicę było widać. No i nikt się nie ruszył, i tak patrzę, dwa motory, Rosjanie na motorach. U nas też było komunistów, nie pokazali się, ale byli. Stały naprzeciwko, nie wiem, jak to tłumaczyć. Jak się wychodzi z naszego podwórka, to widać, po drugiej stronie ulicy była następna ulica. Nie wiem, jak ona się teraz nazywa. Myśmy mówili zawsze Schmalle Seite. Przędzalnia była na tej ulicy. Jak ta ulica się rozchodzi, był plac, dosyć duży. Tam stało ze trzech naszych, z tamtych budynków. Tata też patrzył, mówił., że to są starzy komuniści. Oni przywitali tych Rosjan, tacy starsi, mieli po 60 lat. Tak stali, nic nie mieli w rękach, ale we trójkę tak. Rosjanie się zatrzymali i te podeszli a te ręce im chcieli podać. Niemcy, jak to Niemcy, mieli poprzypinane łańcuszki, zegarki a one zaraz do tych zegarków, te zegarki im wyciągnęli i schowali. Wsiadali na te swoje motocykle i pojechali dalej. Tamci poszli do domu, takie było przywitanie".

  • "Ale niestety, w 1945 r. wojna się skończyła i cały świat się przewrócił do góry nogami. W każdym razie dla mnie. Tu do Wałbrzycha weszło wojsko radzieckie 8 maja. 8 maja to był, nie było tu żadnej strzelaniny, dwa razy może z armaty strzelali, naprzeciwko, po drugiej stronie naszej ulicy, tu gdzieś, jakiś plac został uszkodzony i to było wszystko, ale za to w nocy było strasznie. Nie można było spać. Mieszkaliśmy blisko tego osiedla na Podgórzu, same domki jednorodzinne i tam krzyk, strasznie, bałam się, okropności. Nasi rodzice wpakowali nas, bo było nas kilka dziewcząt, tylko 16 – 18 lat. Myśmy siedzieli na strychu niecały miesiąc. Później się uspokoiło, nawet można było się pokazywać na ulicy. Nic takiego się nie stało".

  • "Mieliśmy duże podwórko, było, bo nasz budynek nie był przy ulicy. Przy ulicy stał budynek duży, sklep był nawet spożywczy, ale myśmy za tym budynkiem mieszkali. Taki zjazd był. To było dosyć duże podwórko, nasz budynek i jeszcze podwórko. Mieliśmy tyle miejsca do zabawy! Było nas dużo, dzieci, bo budynek na dwa piętra. Na dole mieszkało. Każda rodzina miała jeden pokój. Były duże pokoje, ale był jeden pokój. Na dole mieszkały cztery rodziny po jednej stronie i cztery po drugiej stronie. No bo przód i tył a w środku schody, nie? A do góry, już na piętrze, to tam, gdzie było wejściowe, to już jeden pokój był więcej, choć mniejszy, bo tam zawsze samotny jakiś mieszkał. To już było dla dziewięciu rodzin. Na drugim, drugie piętro też 9 rodzin i jeszcze na strychu mieszkały dwie rodziny, bo był duży strych, bo każdy miał jeszcze tam komórkę na strychu, ale bielizny to jeszcze wyżej się wieszało. Bo były duże budynki i w każdej rodzinie było tak ze troje – czworo dzieci. Ile nas dzieciaków było i myśmy się nigdy nie bili ani nie kłócili, zawsze się bawili albo w ganianego, albo w chowanego, albo mieliśmy takie te, takie bąki i takie baby w ręku i tak żeśmy z tymi bąkami się bawili. Chłopcy mieli koła takie i kawałek kija i tak jeździli tym albo razem żeśmy się bawili. Takie dołki żeśmy robili na ziemi. Mieliśmy kulki gliniane albo jak ktoś miał więcej pieniędzy, to i szklany, taki kolorowy, ładny był i to żeśmy się bawili tymi rozmaitymi, albo żeśmy skakali, narysowali takie kostki, albo sznurkiem, albo sami skakaliśmy, albo we dwóch trzymało i żeśmy skakali. W piłkę żeśmy się bawili. Myśmy się bawili w zagraconym domu, nie było gdzie się bawić, nie? Najgorzej było, jak deszcz padał. Zimową porą to żeśmy jechali na łyżwach, na sankach, na nartach, zimową porą, jak pogoda, nie tak mocno padało, to ja na Nowe Miasto. Na Nowym Mieście było lodowisko, to za parę groszy się tam".

  • "Dziecko miało pół litra mleka na co dzień i chyba kostkę masła na tydzień. To mieliśmy żyć jak pracowaliśmy gospodarza. To zdaje się było do 16. roku życia, że te kostki masła były i to mleko, ale to już wszystko, co te dzieci mieli. No i w szkole dostaliśmy. No i też kopanie, tata też dostał tabletki z witaminą C co dzień trzeba było. A ulgi mieliśmy, co ojcowie pracowali w kopalni, to mieliśmy książki za darmo i zeszyty, ale musieliśmy oddać zapełniony zeszyt. Pani patrzyła, czy tam nie są jakieś puste strony. I dostaliśmy drugi zeszyt, czy do rachunków w kratkę, czy do pisania, to tak. Później dostali, w czasie wojny dostali też coś z wielodzietnych, co mieli dużo dzieci, to z tych rodzin, to też dostali. Nie wiem, kto to finansował. To tak samo dostali".

  • Celé nahrávky
  • 1

    Wałbrzych, 11.09.2012

    (audio)
    délka: 02:34:46
    nahrávka pořízena v rámci projektu German Minority in Czechoslovakia and Poland after 1945
Celé nahrávky jsou k dispozici pouze pro přihlášené uživatele.

Wojna się skończyła i cały świat się przewrócił do góry nogami W każdym razie dla mnie

Ingetraut Tabaka
Ingetraut Tabaka
zdroj: Pamět Národa - Archiv

Urodziła się 6 października 1929 w miejscowości Podgórze (niem. Dittersbach; obecnie dzielnica Wałbrzycha). Jej ojciec był górnikiem. Dziadek ze strony mamy zmarł dosyć wcześnie i mama Ingetraut Tabaka - Anna Berta Werne (z domu Wagner, ur. w 1983 roku w Seitendorf, obecnie Poniatów, dzielnica Wałbrzycha), musiała pracować na kolei, a po ślubie z Carlem Juliusz Werne (ur. 1888 roku w Weissstein, dziś Biały Kamień, dzielnica Wałbrzycha), który miał miejsce 25 października 1918, przez krótki czas w fabryce porcelany. Carl Werne służył w armii niemieckiej w czasie I wojny światowej, ale nie brał udział w bezpośrednich walkach (stacjonował m.in. w Wilnie). Ingetraut Tabaka urodziła się jako szóste dziecko. Jej najstarszy brat - Heinrich, urodził się w 1919 roku. Dwóch jej braci umarło tuż po urodzeniu. Jej rodzeństwo było silnie dotknięte przez II wojnę światową. Jeden z jej braci - Walter, zaginął w Stalingradzie. Heinrich, który był saperem z jednostki wojskowej stacjonującej w Świdnicy, został wojennym kaleką - miał amputowaną rękę. Inny z braci dostał się do niewoli sowieckiej w kotle stalingradzkim, z której powrócił w 1949 roku, ale już do Niemiec zachodnich. Ingetraut Tabaka w latach 1938-1945 chodziła do niemieckiej szkoły powszechnej w Wałbrzychu. Po 1945 roku pracowała krótko w wałbrzyskiej przędzalni. Rok później poznała swojego męża, który był w 1946 roku milicjantem w Wałbrzychu. Z tego powodu, a także z powodu narodowości Ingetraut Tabaka, długo nie mogli wziąć ślubu. Udało się to dopiero w 1953 roku. Uniknęła dwukrotnie wysiedlenia do Niemiec. W 1947 roku wyjechała do Wrocławia, ale to miasto jej się nie podobało. W tym samym roku jej rodzice zostali wywiezieni z Wałbrzycha na teren późniejszej NRD. Przeprowadziła się ze swoją rodziną do Żelazowa k. Strzegomia, gdzie jej mąż pracował jako kierowca. Następnie przeprowadzili się do Książa k. Wałbrzycha. W 1958 roku przenieśli się po raz kolejny, tym razem do PGR w Czarnym Borze k. Kamiennej Góry. Od 1958 roku pracowała jako tkaczka w Kamiennej Górze. Urodziła trójkę dzieci; jej mąż umarł w 1987 roku, w wieku 61 lat. Od końca lat 70. do dziś jest zaangażowana w działalność Niemieckiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego w Wałbrzychu.