"U nas służba była w domu. Na przykład jak były żniwa to z gór przyjeżdżało po 50, 60 osób na żniwa. Bo to trzeba było sierpem wszystko ciąć. Nie było kosy, sierpami trzeba było ciąć snopy. Także przy żniwach to dużo było pracy. A spanie to było na słomie. Brali od nas lub każdy raczej sobie przywoził jakieś ubrania. Tak spali. A jedzenie to już tam 2, 3 osoby zostawały, gotowały obiady. I przy żniwach to już co roku przyjeżdżali ci sami ludzie. A na co dzień to była służba do pomocy. Mama nie dała rady, mama była w kuchni z dziećmi. Trzeba było krowy podoić, z mlekiem zrobić porządek. Świnie nakarmić. Każdy miał swoje, przy koniach przy krowach. Byli ludzie bo sami byśmy nie dali rady. To były rodziny ukraińskie. Mama nie była zła dla ludzi i ojciec. Wypłacali jak trzeba. I pomagała. I dawała mleka do domu bo było i mleko i wszystko. Pani co pomagała jak szła do domu to brała sobie do domu czy mleko, chleb, masło czy słonina. Bo jak się zabijało świnie i soliło w beczkach słoninie. Nikt nie topił tylko była solona słonina w beczkach i oni też tam brali. Także co do rodziców moich to nie było tak żeby ich wykorzystywano. Nie mieli źle. I dlatego każdy się garnął. Jak trzeba było dorywczo, to tylko zawołać to byli na poczekaniu. A i oni też kupowali kogo było stać. I Polacy. Było tak że się Ukrainiec z Polką ożenił i Polka wyszła za cudzoziemca. Takie mieszane były małżeństwa. Te ukraińskie wioski zwykle siały len, konopie. Potem przędły, takie tkane materiały i potem szyły. Ubrania, koszule haftowały. Każda miała wyprawę wyhaftowaną, naszykowaną do kościoła. Chodziły i do kościoła, i do cerkwi to się stroiły tak."
"No i przychodzi ten Żyd i mówi – „Pani Popławska, tu będzie front i musimy was usunąć stąd.”. Ale mówi tak – „Pani posiada broń.” ( bo moja mama miała). A mama mówi – „Ja już zdałam na komendę. Bo było ogłoszenie i zdałam”. A on mówi – „Nie prawda, bo dokumenty są i pani tam nie ma. Jeśli pani nie odda no to będzie źle”. No i nas dzieci – brata i mnie, pod ścianę, że będziemy rozstrzelani. To ojciec mówi – „Idź i oddaj. To mama poszła a Żyd za nią, żeby widzieć gdzie to było. No i oddała tą broń. To chodził za nią żeby i jakich kosztowności nie wzięła. Mówi – „Niech pani nic nie rusza”. Tylko pościel i prześcieradło oni już wyrzucili. Bo mama nie miała głowy, to zaczęła nas ubierać, co tylko mogła bo zima. Co mogła to z szafy tam trochę wzięła, związać w koc. Oni to wynosili. I płacz, rozpacz. Ale nie było mowy bo Ruski stał z karabinem, bagnetem. A ten Ruski się nawet wiele nie odzywał tylko ten Żyd rządził."
"To już był koniec świata. Tam już dalej drogi nie było. I tam było pobudowane pięć dużych baraków. I oni nas tam porozwozili, każdy sobie zajął swój kącik. W jednym baraku były przydziały a w reszcie tylko wejście z przyczółku, jedno wejście i drugie. I po obu stronach były prycze przygotowane z drewnianym nagłówkiem i korytarz długi i na środku taki spiżowy piec że można było coś upiec. No i tam dopiero się zaczął tyfus. I tam mieliśmy takiego gajowego, on był takim naszym ochroniarzem. Nie można było wyjść bez zezwolenia. Do gminy 8 km. Bo to się dzieliło na kilometry, tam była nazwa ”ósmy kilometr”, potem cztery to był „szósty kilometr” i trzeci to już była gmina. To tam na tym trzecim był jeden barak, na szóstym kilometrze była stołówka i było kilka baraków i potem na tym ósmym kilometrze to już było pięć baraków. I tam dopiero się zaczął tyfus, zaczęła się gehenna. Bo jak nas wpakowali, wszy i wszystko. I zaczęli chorować. I z jednego baraku zrobili szpital. To ludzie tak umierali! Ja z mamą też. Brat i ojciec jakoś się … To mama i ja żeśmy przeszły tyfus. No ale jakoś się wykaraskałyśmy. To zaraz Polacy poszli wyszukali taki pagórek, brzózki. I tam cmentarz zrobili. I tam zaczęli chować ludzi. I krzyże takie z brzozy były. To później się cała górka tych krzyży zrobiła. Bo ludzie strasznie umierali. Nie było lekarstw bo to wszystko szło nam wojnę. Tylko pielęgniarka. Była bo była, ale co ona mogła tam zrobić. I tak, kto przeżył to przeżył a jak nie to go tam wywieźli.. No i zaraz zrobili taki sklep i zaczęli wozić (no bo trzeba było jeść, pieniędzy nie mamy, nic nie mamy) to przywozili kaszę jęczmienną w workach i chleb w workach. To zaczęli spisywać ile rodzi i ile na osobę tej kaszy i chleba. I to się szło i jedna z naszych pań obsługiwała. No i jak trzeba było pójść trochę dalej to trzeba było pójść do tego gajowego ( to był gajowy i miał taką gajówkę w ziemiance) i on dawał zezwolenie że można było pójść dalej ( Gdyby ktoś zaczepił. Bo nie można było). No i potem się wracało."
Urodziła się 24 maja 1934 roku w Obertynie (powiat horodeński województwo stanisławowskie). Matka Czesławy Wałkiewicz pochodziła ze Szczurowa w województwie małopolskim, ojciec zaś ze wsi Kubajówka, niedaleko Obertyna. Ojciec Czesławy Wałkiewicz zmarł kiedy miała 4 lata. Matka ponownie wyszła za mąż za dalekiego krewnego. Czesława Wałkiewicz dzieciństwo, wraz z trójką rodzeństwa, spędziła w dużym gospodarstwie rolnym swoich rodziców w Obertynie. Niedługo po rozpoczęciu wojny 10 lutego 1940, rodzina została wywieziona do Lesozawodu w Irkuckiej Oblasti. W Kołomyi pozostał najstarszy brat Czesławy Wałkiewicz który uczęszczał tam do szkoły. Na Syberii ojczym Czesławy Wałkiewicz pracował w tartaku, matka uzyskała posadę w przędzarni. Niedługo potem ojczym został oddelegowany do wojska. Po zakończeniu wojny w 1946 roku wraz z transportem innych Polaków Czesława Wałkiewicz z matką i rodzeństwem powróciła na ziemie polskie. Przez krótki okres przybywała w Poznaniu, następnie na Śląsku gdzie odnalazła się z ojcem. Wszyscy zamieszkali nieopodal Krzyża w Osiecznie, gdzie zamieszkiwał stryj Czesławy Wałkiewicz. Początkowo rodzina dzieliła dom z mieszkającą tam wcześniej rodziną niemiecka, po jej wyjeździe uzyskała dom na własność. Tam też ojciec i matka Czesławy Wałkiewicz założyli gospodarstwo. Od piątej do szóstej klasy Czesława Wałkiewicz uczęszczała do szkoły w Krzyżu. Po szkole rozpoczęła pracę w nadleśnictwie w Busku. Przez rok uczęszczała do szkoły leśnej w Wołogorzu, tak też zdała egzamin po którym uzyskała posadę w kancelarii - sekretarza nadleśnictwa w Krzyżu. Zdała także egzamin łowiecki w Poznaniu. W Krzyżu Czesława Wałkiewicz poznała swojego przyszłego męża. Z powodu pogorszenia się sytuacji w nadleśnictwie, zrezygnowała z posady w Krzyżu i w 1965 roku wraz z męża wyjechała do jego rodziny w Warszawie. Początkowo mieszkali razem z rodziną męża, następnie uzyskali mieszkanie na Bródnie. Czesława Wałkiewicz pomagała w sklepie należącym do rodziny męża aż do czasu przejścia na emeryturę.
Hrdinové 20. století odcházejí. Nesmíme zapomenout. Dokumentujeme a vyprávíme jejich příběhy. Záleží vám na odkazu minulých generací, na občanských postojích, demokracii a vzdělávání? Pomozte nám!