"1943 roku lato było; to pamiętam, jakby to było wczoraj...
To było piękne lato...A naprzeciw nas mieszkał taki Chryćko, „ryży” na niego mówili. My wiedzieliśmy o tym, że on jest taki zapiekły Ukrainiec. A myśmy wyszły z mamą i patrzymy, a u tego sąsiada – co tam ci ludzie, na tych czereśniach, rwali czereśnie...Tyle mężczyzn było...
Wracając jeszcze do tego, jak tato po południu wyjechał na to pole...
Szedł kolega jego ze szkoły, sąsiad – drugi dom od nas.
Tak tato później mówił, że ´Gdyby nie on, to byśmy nie uciekali.´
Tylko on mówi (sąsiad): ´Słuchaj Józek, od rana już was pilnują, u Chryćka czereśnie rwą, to bandyci tam są, wieczorem mają was pozabijać, ale mają z całej wioski spędzić ludzi, żeby się patrzyli, jak was będą mordować, niech ja nie muszę patrzeć na twoją śmierć.´
Przychodzę na podwórko, patrzę, a mama siedzi w sieniach przy progu i robi masło. A tato jakieś tobołki ciągnie po ziemi do stodoły. A on się już pakował...
Boże, a tu strzelają...A tu za nami strzelają tam właśnie z tych czereśni. Że nikogo z nas nie trafili, to był cud. Bo strasznie strzelali...
Dopiero na drugi dzień, gdzieś tak popołudniu chyba, dojechaliśmy do wioski, tam skąd moja mama. Bo tam już ci Ukraińcy jeszcze nie buszowali. To tam byliśmy rok czasu. To żeśmy się przeprowadzili do miasta - do Radziechowa.
Ojciec chciał dalej gdzieś uciekać, no i gdzie tu uciekać dalej?
W mieście było jeszcze najbezpieczniej. Oni to wynajęli ten towarowy wagon do Sanoka. I jeszcze taką przygodę wszyscy przeżyliśmy, bo się dziecko urodziło, w wagonie, malutkie. To tam byliśmy do 1945 roku. Zaraz po wojnie, jak już Rosjanie wygonili tych Niemców, już było powojnie, to już
się pakujemy, bo wracamy do domu. Przyjeżdżamy do Jarosławia a tam nie puszczają dalej, bo już Rosjanie zrobili granicę; tam to należy do Rosji a tu ta Polska. ´Będą ziemie odzyskane to jedźcie sobie na Zachód.´ No i jak już w 1945 roku, jak już wojna się skończyła, no to wszystkich kierowali na Zachód, na ziemie odzyskane. Mama z Krokiem, Zbychem i Bordiukiem wyjechali z Rzeszowa na Zachód. Cały miesiąc nie dawała znaku życia. Krok czy Zbych przyjechał i przyniósł taką kartkę napisaną od mamy.
´Przyjeżdżajcie do miejscowości Otmuchów,czekam na was, zajęłam gospodarstwo...´
Do Rzeszowa dostaliśmy się wąskotorówką, a w Rzeszowie ludzi na dworcu, Rany Boskie, nie przejdziesz, nie przepchasz się... Jak ludzie w ten czas się pchali, okropnie, gdzie kto mógł, tam wepchał. Stali przed wagonami, trzymali się drzwi. Na dachy wychodzili ludzie i na dachach siadali, żeby tylko jechać.
Przyjechaliśmy tu: Otmuchów... Otmuchów – to tu wysiadamy. Idziemy do miasta a to miasto takie zniszczone, same zgliszcza."